Spawn, ukochane dziecko Todda McFarlane’a, który – zmęczony kreatywnymi ograniczeniami Marvela i schematami mainstreamowych opowieści o superbohaterach – w początkach lat 90. wraz z innymi gigantami branży powołał do życia wydawnictwo Image Comics, wywołując prawdziwą rewolucję w świecie komiksu.

Seria stała się fenomenem kulturowym: sprzedała się w milionach egzemplarzy, doczekała się nagradzanej animacji HBO, pełnometrażowego filmu, linii zabawek, gier wideo i licznych spin-offów. Co ważniejsze, Spawn wyniósł niezależne komiksy na salony głównego nurtu, ugruntowując swoją pozycję jako jedna z najważniejszych serii komiksowych XX wieku.

To też seria, z którą zawsze chciałem się dogłębnie zapoznać. A kiedy, jak nie teraz?


Pierwszy zeszyt wprowadza nas w świat Ala Simmonsa, głównego bohatera – to wyszkolony żołnierz i agent CIA, który zostaje zdradzony i zabity przez własną agencję wywiadowczą. Jego życie przybiera dramatyczny obrót, gdy – potępiony za grzechy popełnione w służbie rządowej – trafia do piekła. Tam zawiera pakt z demonem, Malebolgią, by powrócić na Ziemię w nowym ciele.

Jednym z elementów, które wyjątkowo podobały mi się w tym numerze, były panele i układ stron. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, od kogo uczą się tajników komiksowej aranżacji historii dzisiejsi twórcy, cóż, niewątpliwie inspirują się tym właśnie komiksem.

Symetryczne siatki sześcio- i dziewięciopanelowe nadają częściom historii dynamiczne tempo, przedstawiając sceny lub informacje bez zbędnego przeciągania. Widać to szczególnie dobrze na trzeciej stronie, gdzie serwis informacyjny wprowadza nas w prolog, wyjaśniający aktualną sytuację głównego bohatera. Nie jest to pozbawione wad – trochę więcej tekstu i korekta nie zaszkodziłyby, ale spełnia swoją rolę, wprowadzając czytelnika w ten świat.

Są też panele rozciągające się na całe strony, które świetnie podkreślają kontrolę Spawna nad sytuacją. Winiety w kształcie kart do gry, przedstawiające jego przeszłe życie, rozmywają się, gdy powraca on do świata żywych jako odmieniona istota. Ta możliwość przekroczenia twórczych granic w scenariuszu i rysunkach niewątpliwie zainspirowała całe pokolenie twórców komiksów. Warstwowy, choć nieco schematyczny scenariusz buduje raczej emocje, niż logiczną progresję, sprawiając, że to lekka, ale wciągająca rozrywka, która sprawia, że chcesz więcej.

Na głębsze poznanie postaci przyjdzie jeszcze czas – Spawn sam w sobie nie jest głównym bohaterem tego konkretnego zeszytu. Todd McFarlane buduje w okół tej postaci pewną warstwę tajemniczości, wzmaga napięcie, delikatnie przy tym budując fabułę. Na tyle zresztą interesującą, że ciągnie nas ona w kierunku dalszych losów postaci.

Spawn #1 to też, wizualnie, pełnia lat komiksów z lat 90. XX wieku – umięśnione postaci, olbrzymie peleryny unoszące się w powietrzu (i epatujące na szerokość całych kadrów), projekt kostiumów, czy też (jak w przypadku tego artysty) niesamowita wręcz dbałość o każdy szczegół. W komiksowym świecie, w kontekście serii Spawn, często słyszy się głosy, że nie jest to komiks, który się czyta – to piekielnie dobra twórczość komiksowego artysty, jakim bez wątpienia jest Todd McFarlane, ciągnie nas w kierunku tego uniwersum.

Cóż, ja tam jego prace uwielbiam, a Spawn #1 to klasyk, który nic, a nic nie stracił na aktualności. Stanowi doskonałe moim zdaniem wprowadzenie do uniwersum.

Rating
Autor:Łukasz Skowroń

Ogromy fan dobrych fabularnie seriali - dramatów, science-fiction i skandynawskich kryminałów. Poszukiwacz nieanglojęzycznych perełek serialowych, w których historia i scenariusz stoją na wysokim poziomie. Lobbysta gier, nie platform. Miłośnik komiksów, pod warunkiem, że nie jest to Marvel.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *