Gdyby nie fakt, że Lost Records: Bloom & Rage zostało przez studio Don’t Nod udostępnione w ramach abonamentu PlayStation Plus Premium, to pewnie nigdy bym w ten tytuł nie zagrał. A tak, trochę z zaskoczenia, bo w sumie przypadkiem trafiam na kolejną perełkę, która na każdym kroku przypomina tak bardzo lubiane przeze mnie, oryginalne Life is Strange. Rzec by można, że Don’t Nod w formie.
Żeby nie było – to świetny zespół przede wszystkim dobrych scenarzystów, którzy wiedzą, jak pisać fajne historie, jak odpowiednio stopniować napięcie, budować relacje między postaciami i przykuć gracza do ekranu telewizora.
Ale nie każda gra tego zespołu mi leży, choć (o czym przekonacie się na łamach tej strony pewnie niebawem i nie będzie to związane z Lost Records) zdarzają się produkcje, w które trafiają idealnie w moje preferencje gwarantując mi przy tym godziny niezwykle fajnej, skłaniającej niekiedy do refleksji rozrywki. Najnowszy projekt umiejscowionego w Paryżu studia to kolejny, podtrzymujący dobrą passę tego zespołu tytuł, który mnie urzekł.
Mimo, że na pierwszy rzut oka nie jest to gra, która wydawałaby się mnie interesować – opowieść o szesnastoletnich dziewczynach, które przechodzą burzliwy okres dojrzewania, zmagając się z wieloma typowymi (oraz nie) dla wieku problemami, zdaje się mieć dość ograniczone grono odbiorców. Otóż jednak nie – Don’t Nod potrafi zainteresować swoją najnowszą grą praktycznie każdego.
Lost Records: Bloom & Rage (2025)
To nie jest oczywiście gra bez wad – Lost Records: Bloom & Rage cierpi na wiele bolączek zastosowanej tutaj i niejednokrotnie już wykorzystywanej przez autorów formuły. Najważniejszym z nich, szczególnie w początkowej fazie zabawy, jest przede wszystkim bardzo wolne tempo gry oraz mała ilość absorbujących aktywności, które może wykonać gracz. Wejście w zaproponowaną przez autorów historię chwilę zajmuje, ale kiedy całość już kliknie – ciężko się od tego tytułu oderwać.
Ale tekst ten na pewno recenzją nie jest, bo mimo że mam na liczniku już prawie 6 godzin i powoli zbliżam się ku końcowi pierwszego z dwóch epizodów, to jednak wolałem w zdecydowanie luźniejszej formie przelać na ekran monitora osobiste wrażenia, które być może i Was zainteresują tytułem i pozwolą zapoznać się z historią Swann, Nory, Autumn i Kat. A ta naprawdę zainteresować potrafi, a dodatkowo podana jest w dobrze doprawiony sposób.
Osadzona w niewielkim, sennym miasteczku Velvet Cove, pomiędzy gęstymi lasami i potężnymi jeziorami Serene opowieść toczy się dwutorowo – historię głównych bohaterek poznajemy początkowo z perspektywy 1995 roku, kiedy to dziewczyny mają 16 lat. Ale pokłosie wydarzeń z pamiętnego lata 95. roku odbija swoje piętno również w dorosłym życiu bohaterek, które do tych wydarzeń po raz kolejny muszą wrócić po 27 latach.
Poznajemy więc kompletną opowieść uczestnicząc w wydarzeniach dotyczących zarówno młodych dziewczyn, jak i dorosłych kobiet, które przez ostatnie ćwierć wieku nie utrzymywały ze sobą kontaktu i zdążyły ułożyć sobie życie z dala od miasteczka Velvet Cove.
W samym zabiegu prezentowanej w ten sposób historii oczywiście nic odkrywczego nie ma, ale w Lost Record: Bloom & Rage sprawdza się to bardzo dobrze, tym bardziej, że scenarzyści stopniowo odsłaniają przed nami karty w odpowiednich momentach przerzucając gracza między teraźniejszością i kluczowymi wydarzeniami z przeszłości, które dla głównych, dorosłych już bohaterek są formą retrospekcji.

Fabuła to oczywiście jedno, ale autentyczności i różnorodność postaci występujących w grze to kolejna z jej niewątpliwych zalet – dziewczyny są niezwykle wyraziste, każda z nich ma jasno określone (chociaż nie jest to widoczne od razu) cele, do których próbuje dążyć, podporządkowując im swoje codzienne życie. Każda z nich też ma mniej lub bardziej istotne (chociaż w tym wieku wszystko może wydawać się istotne) problemy, które rzutują na ich samopoczucie, czy relację z bliskimi.
I właśnie ta autentyczność sprawia, że losy bohaterek chłonie się nie tylko zaskakująco dobrze, ale też bardzo szybko, przynajmniej ja osobiście, zacząłem pałać do dziewczyn sympatią zastanawiając się nad ich dalszymi losami.
To są naprawdę dobrze rozpisane postaci, jak to w przypadku również innych gier Don’t Nod – pełne głębi, a nie tylko powierzchownej otoczki. Pełnoprawne bohaterki, których historia angażuje i z którą z pewnością wiele młodszych osób (albo i też starszych, którzy przypomną sobie swoje młodzieńcze lata) będzie się w stanie utożsamić.

Zbliżając się powoli ku końcowi tego krótkiego wypracowania nie sposób nie odnieść się również do innego, flagowego aspektu fabularnych produkcji ze stajni Don’t Nod – ścieżki dźwiękowej. Utwory takie, jak The Wild Unknown, czy Dreamers autorstwa trio: Ruth Radelet, Nat Walker i Adam Millera bardzo szybko wpadają w ucho stanowiąc jednocześnie pięknie skomponowaną wizytówkę Lost Records: Bloom & Rage.
Instrumentalne Liminal Spaces i The Abyss oraz interesujący wokal w Moonlight, za które odpowiada kanadyjski duet elektropop – Milk & Bone – idealnie wzbogacają ważne pod względem fabularnym wydarzenia, nadając im dodatkowej głębi. Rockowe See You in Hell natomiast dobrze podkreśla buntowniczy charakter dziewczyn, a na tym się przecież ścieżka dźwiękowa gry nie kończy. Aspekt ten to jak zwykle bardzo dobra jakość wykonania.

Lost Records: Bloom & Rage to naprawdę wciągająca historia podana w sprawdzonej i uwielbianej przez graczy formie – pod wieloma względami bliska pierwszej części Life is Strange, w którą aktualny tytuł kojarzy się niejednokrotnie.
To idealna pozycja na rozpoczynający się właśnie weekend, więc jeżeli macie możliwość sprawdzenia tej gry, to bardzo Was do tego zachęcam – to jedna z lutowych perełek abonamentu PlayStation Plus Premium i kolejny solidny tytuł w portfolio tego francuskiego studia deweloperskiego. Zmykajcie do Velvet Cove, tam jest naprawdę uroczo.