Kroniki Smoczej Lancy mają w moim sercu specjalne miejsce – ta epicka pod wieloma względami epopeja high-fantasy, autorstwa Margaret Weis i Tracy’ego Hickmana, oryginalnie ukazała się na rynku w 1984 roku. Na polskie wydanie przyszło nam czekać kolejną dekadę, ale w 1994 roku, w okresie olbrzymiej popularności Advanced Dungeons & Dragons (i gier fabularnych ogólnie) w naszym kraju, pierwsza część Kronik, Smoki Jesiennego Zmierzchu, ukazała się w końcu na rodzimym rynku.
Moja pierwsza styczność z początkiem trylogii (wówczas trylogii) miała miejsce rok później – książka ta, jak i jej kontynuacje, wywarła na mnie niesamowite wrażenie, zaszczepiając we mnie skutecznie miłość do gier fabularnych i gatunku high-fantasy w ogóle. To powieść, której fragmenty i wiele z postaci oraz wydarzeń pamiętam po minionych od tego czasu 30. latach, książka dla mnie szczególna rzecz by więc można.
Wielokrotnie planowałem do tej serii wrócić, przezornie jednak, całkowicie pewien tego, że czas potrafi zaburzyć doznania, a umysł ludzki tak chętnie wybiela wspomnienia, wzbraniałem się przed powrotem na Krynn, by kształt obrazu tej historii w mojej głowie pozostał niezmieniony. Trzy dekady jednak i fakt, że akurat teraz trafiłem wśród znajomych na osobę, która do książki podchodzi po raz pierwszy, zachęciła mnie do sięgnięcia po Smoki Jesiennego Zmierzchu ponownie.
I teraz, mając za sobą ponową lekturę pierwszego tomu Kronik i lat ponad czterdzieści, wnioski nasuwają mi się następujące:
Kroniki Smoczej Lancy, cz. 1, czyli właśnie Smoki Jesiennego Zmierzchu bezsprzecznie wciągają od pierwszych stron opowieści – duża zasługa w tym duetu (Margaret Weis/Tracy Hickman), który w bezpretensjonalny, ale i wyjątkowo prosty sposób buduje narrację. Warto jednak pamiętać o jednym – to prosta historia, cechująca się niezbyt skomplikowaną, niekiedy dość przewidywalną strukturą, ale na początku lat 80. XX wieku książki pisało się trochę inaczej. Bez wszech obecnego dzisiaj patosu.
Reprezentując gatunek high-fantasy osadzony w realiach świata Dragonlance stworzonego na zlecenie TSR, Inc. jako serię powieści, Smoki Jesiennego Zmierzchu rozpoczynają epicką epopeję i jeden z najbardziej rozbudowanych światów fabularnych systemu Dungeons & Dragons. Mamy tu wszystko, czego miłośnicy gatunku szukać w fantasy mogą – różnorodność rasową, różnorodność klasową, cechy charakteru, magię i szkoły magii, artefakty, paladynów, szlachetnych rycerzy, smoki (będące zresztą początkiem olbrzymiego bestiariusza), skarby, potężne bóstwa, siły ciemności oraz bohaterstwo, które rodzi się codziennych, błahych czynności.
Mamy też wartką akcję, czasami trochę wyidealizowaną, głupkowatą być może, ale trzymającą czytelnika przy kolejnych kartach książki. Mamy motyw drogi i poszukiwania własnych tożsamości. Mamy heroiczne czyny i przyziemne problemy. Mamy ogromne bogactwo kulturowe, które (zapewniam Was) jest tak ogromnie bogate, że w pierwszym tomie Kronik zostało mimo wszystko tylko lekko zarysowane. I wreszcie mamy, stanowiącą pierwsze skrzypce, walkę dobra ze złem.
Ale mamy też wiele rzeczy, które nie do końca działają – część z nich zapewne wynika z własnej drogi, której poszukiwał wówczas autorski duet (i część z nich faktycznie udało się w późniejszych tomach naprawić), część z pośpiechu, a część z faktu, że formuła tej książki miała jedynie nakreślić kształt świata gry.
Jakby jednak nie było Margaret Weis i Tracy Hickman najbardziej zawodzą przy próbie stworzenia wielowarstwowych postaci oraz nakreśleniu ich motywacji. Nie wiem, na ile to ówcześnie wynikało z niewykształconego jeszcze poprawnie warsztatu pisarskiego, a na ile z natłoku bohaterów. Mamy ich bowiem praktycznie od samego początku ośmiu (Tanis, Flint, Tasslehoff, Sturm, Raistlin, Caramon, Goldmoon i Riverwind), a z czasem dochodzą kolejni, żeby wymienić chociażby tylko Tikę, Lauranę, czy Fizbana.

Duża liczba bohaterów niesie za sobą ogromne ograniczenia, co do odpowiedniego kształtowania profilu ich osobowości, przez co niektórzy z nich wydają się wyjątkowo płytcy. To, owszem, rozbudowane zostało w kolejnych tomach sagi, ale oceniając część pierwszą samodzielnie ciężko wypowiedzieć się o głębi jakiegokolwiek z postaci. Mi to osobiście nie przeszkadza aż nadto, może dlatego, że w dużej mierze rekompensowane jest przez barwny opis świata, który z każdym rozdziałem skutecznie przybliżany jest czytelnikowi. I to zarówno w formie legend, wspomnień, opisów miejsc, czy po prostu rozmów bohaterów. A Krynn, przyznać trzeba, miejscem jest nader ciekawym.
Również konstrukcja fabularna została mocno uproszczona – bohaterowie, dość zresztą sztampowo, wpadają w sidła problemów, po czym rozwiązując je dochodzą do wniosku, że oto stoją przed kolejnym, poważniejszym niż poprzednie, wyzwaniem. Pewnym odzwierciedleniem takiej konstrukcji może być system awansu postaci w Dungeons & Dragons, kiedy słabi początkowo poszukiwacze przygód, wraz z rozwojem 'kariery’ zajmują się coraz to większymi problemami.
Zarówno Weis, jak i Hickman niezbyt emocjonalnie ukazują również zmagania zbrojne i po prostu potyczki bohaterów, część bywa powtarzalna, część dość absurdalna, a część po prostu na siłę skrócona. Trochę zabrakło odpowiedniego balansu, bo ta część potraktowana została z lekka po macoszemu.
Również rozterki moralne postaci wydają się niekiedy wyjątkowo płytkie – będący pół-elfem Tanis i jego moralne dylematy związane z rasową przynależnością są tutaj dobrym przykładem. Innym może być kender (rasa) sprowadzony do roli śmieszka-złodzieja, czy mag (będący później jedną z najbardziej niesamowitych postaci w uniwersum Smoczej Lancy) próbujący być na siłę, przez co wychodzi to dość śmiesznie, tajemniczy.
Czas jednak spędzony na prawie 600. stronach powieści leci błyskawicznie – to świetna lektura na lato, ale też świetna propozycja dla osób, które lekkiej powieści fantasy szukają na początek, żeby z gatunkiem się dopiero oswoić. Autorzy w sprawny sposób, dość szybko, przywiązują nas do głównych bohaterów, czarują miejscem akcji i tempem wydarzeń.
Część rzeczy jest z pewnością spłycona, część może frustrować, ale Smoki Jesiennego Zmierzchu to początek pięknej epopei, będącej jedną z najważniejszych serii w uniwersum Smoczej Lancy. Przez sentyment polecam gorąco, patrząc chłodnym okiem jednak… również zachęcam, bo jak Was wciągnie, to czeka Was naprawdę niesamowita przygoda.