Mimo, że ten konkretny weekend nie jest dla mnie łaskawy pod względem wolnego czasu na granie (a szkoda, bo chciałoby się w końcu usiąść i nadrobić kilka całkiem fajnych zaległości), to mimo wszystko staram się znaleźć trochę czasu, by do konsoli usiąść. Dobrą okazją, dla mnie osobiście, jest nie tyle kolejna otwarta beta Battlefield 6, co premiera Echoes of the End.
To debiutancki projekt islandzkiego zespołu deweloperów z Myrkur Games – i przyznać trzeba, że to kolejny udany (oczywiście nie tak udany, jak Clair Obscur: Expedition 33) debiut w segmencie AA niewielkiego zespołu (nad grą pracowało 40 osób), co z kolei zgodne jest z ideologią studia.
Wierzy ono bowiem, że średniej wielkości zespół również jest w stanie dostarczyć na rynek niesamowite gry. I o ile Echoes of the End żadnym blockbusterem nie jest, to jednak mamy tutaj do czynienia z naprawdę fajną produkcją AA, której moim skromnym zdaniem warto dać szansę.
Ale czym w ogóle tytuł ten jest?
Echoes of the End
Gra pozwala nam wcielić się w postać Ryn, pozostałej, władającej potężną magią kobiety, która walczy o ocalenie ukochanego brata przed bezwzględnym, totalitarnym imperium. Ale w naszej niebezpiecznej misji nie jesteśmy sami, towarzyszy nam Abram Finley, uczony i podróżnik naznaczony własną przeszłością.
Mężczyzna ten pomaga nam odkryć potężny spisek, który może na nowo wzniecić dawny konflikt, pogrążając Aemę w chaosie. To pełna wzlotów i upadków podróż przez świat będący na krawędzi wojny.
Akcję postrzegamy z perspektywy trzeciej osoby, a sama mechanika rozgrywki nastawiona jest zarówno na dynamiczne i brutalne starcia z szerokim wachlarzem przeciwników, jak i na rozwiązywanie zagadek środowiskowych, które moim zdaniem są odpowiednio wyważone, przez co nie sprawiają większych trudności i nie zatrzymują gracza na dłużej.
Całość umiejscowiona została w realiach fantasy – w stylizowanym na Islandię, przepięknym świecie, którego obszary, jak i historię poznajemy od pierwszych godzin gry.

Warto się tutaj na chwilę zatrzymać – deweloperzy z Myrkur Games, również umiejscowieni na Islandii, poświęcili naprawdę wiele pracy na skanowanie tej przepięknej wyspy i przeniesienie jest niesamowitych obszarów za pomocą technik fotogrametrii bezpośrednio do Echoes of the End. Ze względu na fantasy, nie jest to wiadomo przeniesienie terenu gry 1:1, ale zebrane dane posłużyły, jako baza wyjściowa do stworzenia przepięknego świata gry.
I naprawdę nie ma tutaj krzty przesady – eksploracja jest jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w Echoes of the End, a wiele z oferowanych przez grę obszarów potrafi skutecznie zatrzymać nas na dłużej, celem delektowania się otaczającym nas krajobrazem.

Nie jest to jednak produkcja idealna – w momencie premiery gra cierpi na szereg technicznych niedociągnięć, które wierzę, uda się poprawić deweloperom w ciągu najbliższych aktualizacji. Nie jest to nic psującego samą grę, raczej irytujące rzeczy w postaci: wyskakujących tekstur, niezbyt dobrze zsynchronizowany miejscami lip-sync, gubienie klatek (PlayStation 5 Pro), spadanie pod krawędź mapy, blokujące się postaci niezależne.
To w sumie jedyne mankamenty Echoes of the End na chwilę obecną, które gdzieś tam zaburzają całkowicie pozytywne wrażenia. Jak jednak wspomniałem – liczę, że zostaną one rozwiązane z sprawą kolejnych aktualizacji.

Z Echoes of the End spędziłem dotychczas lekko ponad 2 godziny i ten właśnie weekend zamierzam poświęcić na zwiedzanie tego jakże przepięknego świata gry. Sama historia, w której uczestniczymy również jest interesująca, dodatkowo zawiera wiele dojrzałych motywów, więc to również element, który mnie do tego tytułu przyciąga…
A Wam jak mija weekendowe granie?