Przyznam, że w stosunku do nowej, opatrzonej zresetowaną numeracją, serii komiksowej Batman (2025), miałem chyba zbyt duże oczekiwania. Opinia jednak na temat tego komiksu musiała mi się przez dłuższą chwilę ułożyć w głowie, ale przynajmniej na chłodno będę w stanie wskazać Wam (i utwierdzić siebie w przekonaniu), dlaczego Batman #1 nie spełnił pokładanych w nim przeze mnie nadziei.

Wydawnictwo DC Comics bardzo rzadko decyduje się (w przeciwieństwie chociażby do konkurencyjnego wydawnictwa Marvel) na kompletny restart numeracji serii. Ma to oczywiście swoje zalety, jak chociażby zapewniając czytelnikom dobry punkt wejścia, czy też ustalając (ponownie) stratus quo wielu z kluczowych postaci, czy samego uniwersum, w którym dzieje się akcja.

I to też uczynił Matt Fraction (a w zasadzie Matt Frichtman) – utalentowany, amerykański scenarzysta mogący pochwalić się wieloletnią karierą oraz nagrodą Eisnera (Superman’s Pal Jimmy Olsen). Człowiek, który historie opowiadać potrafi, niemiej jego spojrzenie na postać Mrocznego Rycerza i zarysowanego tu świata kompletnie mi nie leży. Tym samym moją opinię na temat Batman #1 (2025) zacznę zdecydowanie od rzeczy, które mi się po prostu nie podobają.

Gotham City wkracza w XXI wiek, dosłownie, przez co trudno będzie Wam znaleźć w metropolii wykreowanej przez Matta gotycki klimat, brudnego, przesiąkniętego korupcją i przestępczością miasta. Owszem, gdzieniegdzie mamy pozostałości w postaci maszkar zdobiących gzymsy budynków, ale aktualne Gotham City to neonowe miejsce, którego panorama (co świetnie pokazuje jeden z dwustronicowych rzutów) przypomina wypchany po brzegi reklamami nowojorski Time Square.

To kolorowe miasto przyszłości z pewnością ma pasować do dzisiejszych obrazów otaczającego nas świata, nie do końca pasuje mi jednak do świata Mrocznego Rycerza, przez co przez cały ten zeszyt z tyłu głowy miałem pewien dyskomfort związany z miejscem akcji.

Ale Matt Fraction w XXI wiek wchodzi również za sprawą rozwiązań technologicznych – zdolności detektywistyczne (wszak, wedle kanonu, jednego z najbardziej uzdolnionych detektywów na świecie) sprowadzone zostały do korzystania z nowoczesnych gadżetów, które części z Was kojarzyć się mogą z serią gier Arkham od Rocksteady Studios. Zdecydowanie jest to ukłon w stronę młodszych czytelników, do których wykorzystanie takich technologicznych cudeniek z pewnością trafia bardziej, mi jednak do końca ton ten nie odpowiada.

Rozwój technologiczny widoczny jest również, o zgrozo, w postaci wykorzystania postaci Alfreda (sytuacja tej postaci w 2019 roku uległa diametralnej zmianie w uniwersum DC Comics, nie chcę jednak tutaj zdradzaj elementów fabuły świata), jako swoistego towarzysza AI. Bardzo, ale to bardzo, mi się ten zabieg nie spodobał i w dużej mierze zaważył na końcowej ocenie komiksu, aczkolwiek jest jeszcze część, która powinna pełnić pierwsze skrzypce – historia.

Matt Fraction ma plan, który zakłada, że każdy zeszyt będzie typowym procedularem (zamknięta historia główna, gdzie jakieś znaczące wątki poboczne kontynuowane są na przestrzeni kolejnych zeszytów) – znów, ukłon w stronę osób, które chcą wskoczyć w serię w dowolnym momencie, ale jednocześnie ogromne ograniczenie, by zadbać o rozwinięcie warstwy fabularnej, czy profilu psychologicznego pojawiających się tu postaci.

I to właśnie się stało – mamy miałką historię, która ma swój początek, koniec, ale nie ma wypełnionego mięsem fabularnym środka, przez co odnoszę wrażenie, że nazbyt nachalnie popchnięty zostałem w kierunku zakończenia. Mamy za to, wydaje mi się, zbyt dużo miejsca poświęcone na wspomniane początkowo status quo bohaterów, którzy w tej konkretnej historii nie odgrywają znaczącej roli – Jim Gordon, komisarz Savage, etc. Stron na właściwą historię, która powinna chociaż na kilka godzin zapaść w pamięci, zwyczajnie zabrakło.

Żeby jednak nie było – są też pozytywne akcenty i do nich z pewnością należy praca, jaką przy tym komiksie wykonał Jorge Jiménez – ten hiszpański artysta pracuje już przy trzeciej serii związanej z przygodami Mrocznego Rycerza, część z czytelników zapewne przyzwyczajona jest już do jego stylu (szczególnie jego ostatnie prace, gdzie ilustrował serię, jaką prowadził Chip Zdarsky) i jest to podejście do ilustracji, które mi osobiście bardzo przypada do gustu. Poszczególne panele wypełnione są szczegółami, ich ułożenie w sprawny i logiczny sposób opowiada akcję i jest świetnym towarzyszem pojawiających się gdzieniegdzie dymków. Jest też nacisk na dobrą dynamikę – wszystko więc, co sprawia, że poszczególne strony wertuje się z ciekawością.


Niestety, to tyle zalet – Batman #1 (2025) nie spełnił moich oczekiwań, jako miejsce, od którego ponownie chciałbym wejść w świat tego bohatera. Nie przekreślam jednak serii natychmiastowo, z pewnością sięgnę po numer kolejny, być może Matt potrzebuje trochę czasu, by chwycić wiatr w żagle…

Rating
Autor:Łukasz Skowroń

Ogromy fan dobrych fabularnie seriali - dramatów, science-fiction i skandynawskich kryminałów. Poszukiwacz nieanglojęzycznych perełek serialowych, w których historia i scenariusz stoją na wysokim poziomie. Lobbysta gier, nie platform. Miłośnik komiksów, pod warunkiem, że nie jest to Marvel.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *